Tropem dawnych pól golfowych - Szczawno

Korzystając z okazji wyjazdu, w pierwszych dniach września, na Turniej Memoriałowy pamięci Czesława M. Kruka, w ramach XI Retro Cup i Polonia Hickory Open w Gradi Golf Club, wybraliśmy się dodatkowo i dość spontanicznie w dalszą podróż. A dokąd nas poniosła ścieżka, o tym opowie fragment przytoczony z prywatnego pamiętnika muzealnika 😀 :

Bad Salzbrunn (Szczawno Zdrój) i domek klubowy przy 18 dołku.
Źródło: polona

"...skoro dojechaliśmy tak daleko od Warszawy, a tak blisko… to w końcu jest okazja zobaczyć na własne oczy. Nawigacja zostaje ustawiona na nowy kierunek – Zamek Książ i Szczawno Zdrój.

Podjeżdżamy pod niemalże same drzwi potężnej twierdzy „ukrytej” w Górach Wałbrzyskich. Przemierzamy kolejne piętra i pokoje słuchając opowieści przewodnika. Ze smutkiem przyglądam się obecnemu wystrojowi Zamku. Tak wiem, że wszystko, co tutaj niegdyś było, zostało zrabowane lub doszczętnie zniszczone, że dziś nie tak prosto odtworzyć dzieło, na które pracowało kilka pokoleń rodu, a zwłaszcza wystroju Gospodyni o takim wyczuciu glamour, jaki posiadała księżna Daisy. Odwracam wzrok od ascetycznych prawie salonów i ukradkiem spoglądam w jedno okno, w drugie… widoki zapierają dech w piersiach. Z letargu wyrywa mnie głos mężczyzny, który zatrzymał się tuż obok mnie: - Panie, ale czy na pewno to miała być sypialnia Hitlera? Właśnie ją chciałem zobaczyć. – pyta ochroniarza nieznajomy. Ja wracam myślami do Daisy i jej projektów, do jej gości. Ona wiedziała, jak zachwycić i sprawić, aby krąg znajomych roztaczał się: od Wałbrzycha i Szczawna po Łańcut, od Berlina przez Londyn po Stany Zjednoczone. Czy trafiła ze swoimi projektami w dobry dziejowy moment? W Szczawnie się udało. Książ – moim zdaniem – padł ofiarą kryzysu gospodarczego lat 20-tych XX w. Głos przewodnika, którego słyszę w słuchawce twierdzi inaczej. No, ale nie mam, jak z nim podyskutować J. Kawą z deserem delektuję się na jednym z zamkowych tarasów. Widoki zachwycają. Nie wiem, czy jest takie drugie miejsce w Polsce.

Obiad odkładamy jednak na Szczawno. A więc w drogę. Po drodze ostre hamowanie. A Palmiarnia? Eh, gdyby nie fakt, że w bilecie wejścia do Zamku do razu był ujęty bilet do Palmiarni, pewnie już bym się nie zatrzymała. No dobrze. To na chwilę. Faktycznie na chwilę, bo za moment będzie zamknięcie. Ale nie żałuję – zrozumiałam np., jaki błąd popełniam co najmniej z dwoma rodzajami kwiatów. Ma być w cieniu i duuużo wody, a nie odwrotnie. Próbuję jeszcze porównać pomarańcze rosnące tu w Palmiarni z tymi z naszej muzealnej Oranżerii – zabrakło mi skali ocen w obie strony. Wychodząc, zastanawiam się jeszcze: - A może przejdę na hodowlę bonsai? – Och, taki ze mnie ogrodnik. -

Do Szczawna dojeżdżamy na wieczór. Aby o tej godzinie iść szukać śladów dawnego pola golfowego – nie ma już mowy. Musimy zostać. Parking w środku miasta, jedyny parkometr i chwila rozmowy z osobą, która również z niego korzysta. No i jakiż ten świat mały. Akurat spotykamy sympatyczną panią Małgosię z Muzeum Zamek w Książu. Szybka rozmowa o dotychczasowej współpracy i przyszłej i celu naszej wizyty w Szczawnie. Ale pogawędka nie może trwać długo, bo musimy się gdzieś zameldować i zjeść. Pani Małgosia, jako znawca tych terenów, informuje nas o wartych uwagi kierunkach poruszania się po tym cudnym kurorcie. Bez wahania wchodzimy do białego okazałego budynku na wprost parkingu. I znów miła niespodzianka, bo informacji o hotelu i restauracji udziela nam sam właściciel. Zwiedzamy hotelowe wnętrza i zapada szybka decyzja, w którym pokoju zostajemy. Siadamy na chwilkę rozmowy. Jak my lubimy takie przypadkowe spotkania i wymiany wizytówek. Ja zawsze wierzę, że z takich spotkań w przyszłości wyniknie dużo dobrego, jeszcze nie raz. Z kim z Was poznałam się w taki sposób? J

(...)

Rano śniadanie a’la karta. Schodzę wolno po białych schodach do pięknej sali restauracyjnej, która w XIX w. pełniła rolę Salonu Kuracyjnego pełnego życia towarzyskiego i kulturalnego uzdrowiska. 

(...) Po posiłku ruszamy na dalszy spacer po Szczawnie, nie spieszymy się. Najpierw zaglądamy do obecnego Domu Zdrojowego, dawnego Grand Hotelu. Z przedwojennych zdjęć przypominam sobie wystrój sali kawiarnianej, dziś tutaj stoi jedynie czarny fortepian, kilka palmopodobnych kwiatów i recepcja. Zaglądam ukradkiem do kolejnej sali restauracyjnej – dziś w wystroju typowa stołówka sanatoryjna. Ceny usług SPA i wellness przystępne, można umawiać się na wizyty nie będąc kuracjuszem. Brzmi zachęcająco. Idziemy na deptak do pijalni wód i konieczny spacer we wszystkich stronach po przepięknej drewnianej hali. Teraz nie dziwię się, że księżna Daisy uwielbiała spędzać tutaj każdy weekend. Zresztą, nie tylko ona.

Pijalnia wód

Ruszamy w kierunku Słonecznej Polany, mijamy dawne rosarium. Wspinamy się trasą na Wzgórze Gedymina (dawniej Wilhelma). Po drodze staram się przywołać z pamięci mapę 18 dołkowego szczawieńskiego pola, tu na pewno było tee i fairway 18 dołka. Tutaj też był fairway chyba 17-tki (po powrocie, dopiero gdy zajrzę do mapy, okaże się, że to był dołek nr 3). Po drugiej stronie drogi obszerna polana skąpana w słońcu. Wygląda na dawny green. Nie pomyliłam się. Dochodzimy na Wzgórze, a przed nami niezwykła konstrukcja wieży widokowej, świeżo otwarta dla turystów, bo dosłownie od miesiąca. Wejście jest dostępne, wchodzimy. Z góry, pomiędzy drzewami, odnajduję kolejne fairway’e i staw. - Jest! Musimy do niego dotrzeć. - Ja cieszę się jak dziecko, gdy tym czasem z boku przygląda nam się dwóch mężczyzn. Starszy pan opowiada młodszemu, pokazując w różnych kierunkach, co w danym miejscu było wiele lat temu. Szybko nawiązujemy relację i znajomość. Okazuje się, że urodzony na Kresach pan, po wojnie trafił z rodziną właśnie w te strony. Wiele lat spędził tutaj, potem pociągnęły go Stany. Syn jest już urodzony za oceanem, właśnie odwiedzają razem rodzinne strony. Cudnie. Oczywiście pytamy o pole golfowe, ale pod koniec lat 40-tych młody chłopak zza Buga bardziej myślał o wypadach z kolegami m.in. do kawiarni Słoneczna Polana, niż o golfie. Ale kto wtedy o nim myślał? Słyszał, że tutaj był golf, ale niestety nic więcej się nie dowiedzieliśmy w tym temacie. Za to rozmowa o golfie na zachodnich brzegach Ameryki – ooo, to temat rzeka. Na szczęście entuzjastyczna debata kończy się wymianą kontaktów. A ja wieczorem dziwiłam się, skąd ta moja dzisiejsza opalenizna? Stojąc na wieży na wysokości ponad 35 m w jesiennym słońcu, owiewana górskim wiatrem, godzinna rozmowa i solarium nie potrzebne. Schodzimy.

Staw z wysepką, na której znajdowało się tee dołka nr 8;
na brzegu zaś widoczny dawny green dołka nr 7

Fairway dołka nr 12

Docieramy nad staw szerokim traktem, nie było trudno, wystarczyło z góry rozpracować okolicę. No i proszę: jest wysepka z płaczącą wierzbą, ale już bez mostka. Na wysepce znajdowało się tee dołka nr 8. Staw można obejść dookoła, tak jak czynili to golfiści 100 lat temu, aby z tee na jego przeciwległym brzegu uderzać na green na drugim brzegu - i tak wyglądał dołek nr 7. Są jeszcze szerokie fairway’e dołków nr 5 i 8, ale na dawnych greenach rosną pojedyncze jabłonki. Tuż za mną w dali wyraźnie widoczny fairway, prawdopodobnie będzie to 12-tka, tuż obok była krótka 13-tka i w góry w stronę stawu wracała już 14-tka. I tak w tym miejscu rozpoczynały się powrotne dołki. Wzrokiem dosięgam końca tego pola. 
Ale wracamy już do 19 dołka, czyli takiego, które takim mianem dziś tymczasowo okrzykniemy. Bo choć dawny domek klubowy w całkiem niezłym stanie stoi do dziś, zamknięty jest na trzy spusty. 


Wiem, że nie zrobiłam całej dokumentacji w tym miejscu, ale nie miałam ze sobą dawnej mapy pola i porządnego aparatu. Przygotuję się lepiej i wrócę tu na pewno, to dopiero pierwsza wizja lokalna. Ktoś chętny na taką wyprawę ze mną?

(...)"   

Elżbieta Grendecka

Komentarze